niedziela, 27 października 2013

Nie jesteśmy w lesie ani nic...

W te ciepłe, październikowe weekendy, Asia oddaje się bezwstydnie w niecne ramiona edukacji, szkoląc się w sztuce fotografii, obróbki i skrawania zdjęć. Oraz innych, bardziej dziwnych umiejętnościach, których mój mały rozumek objąć nie umie. A także udzielając się w sesjach fotograficznych, brzuszkowych, których próbki kiedyś, mam nadzieję, zamieścimy, o ile dumni przyszli rodzice się zgodzą.


Ja natomiast, siedząc sam w domu, zaglądam, o zgrozo, do kuchni, wrzucając do piekarnika wszystko, co mi wpadnie w łapy. A potem fotografując to, co mi się udało wyjąć. Tu akurat wyszły mufinki.

Ażeby wyjąć coś, co wyglądem i smakiem przypomina to, co na zdjęciach poniżej, należy:

  • schylić się do szafki i wyszukać garczek, nazwijmy go garczkiem pierwszym, gdyż był to pierwszy garczek, który wpadł nam w ręce,
  • do garczka owego wrzucić półtorej szklanki mąki przesianej wcześniej przez sitko (ważne, proszę nie ignorować), półtorej łyżeczki proszku do pieczenia, pół łyżeczki sody oczyszczonej (to taka soda, tylko czystsza, niż normalna), pół łyżeczki soli oraz dwie łyżeczki cynamonu (dobra rada, łyżeczki po cynamonie nie oblizujemy),
  • zawartość garczka pierwszego mieszamy łyżką (jeśli komuś przepis wyda się zbyt łopatologiczny, zapewniam, że faceci to czytają, o zgrozo mogą sami spróbować to przygotować)
  • schylamy się jeszcze raz do szafki i wyciągamy garczek drugi, najlepiej wysoki, bo będziemy go ciapać,
  • do garczka drugiego wrzucamy szklankę cukru, 3 jajka pozbawione skorupek (to jest akurat dosyć istotne) oraz 3/4 szklanki oliwy z oliwek i bełtamy mikserem (takie urządzenie, u nas w domu mówiło się na to "Wariat"),
  • po zmiksowaniu do garczka drugiego wrzucamy 2 szklanki marchewki - startej uprzednio na tarce - o oczkach mniejszych, niż tych, co zwykle - ma być papka, nie makaron - powiedzmy cztery średniej wielkości marchewki,
  • bełtamy, bełtamy,
  • zawartość garczka pierwszego przesypujemy ostrożnie do garczka drugiego,
  • bełtamy, bełtamy,
  • powstałą mazię o dziwnym kolorze rozlewamy do foremek, tak do 2/3 wysokości, i wrzucamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni - pieczemy 30 minut.
Przy przygotowywaniu owych frykasów nie ucierpiała kuchnia. Zanadto.


Czy to jest normalne, że tańczymy razem do grającego budzika?

Muzycznie: ∆ - Taro


3 komentarze:

  1. serio, kurwa Ty też?

    a u mnie takie to światło trochę zajebiste, nie?

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie widzę nic dziwnego we wspólnym tańcu do budzika! A czy to jest normalne? Who cares? ;)

    Krecik pozdrawia!

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie tak jest, jak nobody cares, łącznie z nami :) pozdrawiamy oba kreciki :)

    OdpowiedzUsuń